Smażone mrówki zamiast popcornu? Pieczone karaluchy na przystawkę? Nie brzmi zbyt apetycznie, ale właśnie taką dietę zamierzają promować unijni decydenci.

Spece w Brukseli ogłosili właśni, że planują wydać 3 mln euro na badania dotyczące zdatności do spożycia niektórych owadów oraz propagowanie wprowadzania ich do codziennej diety. Na poparcie tej akcji przedstawiają też całkiem rozsądne argumenty.

Okazuje się,  że "owadzie mięso" nie podwyższa poziomu cholesterolu i stanowi źródło białka o niskiej zawartości tłuszczu. Dodatkowo poszczególne gatunki owadów posiadają swoje unikalne właściwości. Przykładowo, świerszcze bogate są w wapń, a termity w żelazo. Kolejny argument "za" pochodzi, o zgrozo, z ust ekologów. Hodowla owadów uwalnia bowiem do atmosfery znacznie mniej znienawidzonego dwutlenku węgla niż utrzymanie stada bydła.

Niestety dla osób obdarzonych spora dozą "obrzydliwości" nadchodzą trudne czasy, eksperci prognozują bowiem, że do 2020 r. owadzie dania pojawią się na sklepowych półkach. Bear Grylls już przełyka ślinkę.

źródło: telegraph.co.uk

P.S.: Osobom zaklinającym się, że za nic w świecie nie wzięłyby do ust owada przypominamy, ze wg. niektórych nauowców człowiek może w ciągu roku nieświadomie konsumować nawet 500g "owadziny".